wiał się do mnie na całego, wreszcie poszedł, wetknął mi w łapę dziesięć marek.
— O co pytał?
— Niby o nic specjalnie, ale gadał jak młyn, chciał obejrzeć mieszkanie, wedle ogłoszenia. Oprowadziłam go.
— Nie trzeba było, Klarchen. Czy był i w gabinecie?
— Wszystko mu pokazałam.
— Aleś go nie zostawiała samego?
— A, broń Boże, tylko na jedną chwilkę podeszłam do telefonu.
— To źle. Mógł co ściągnąć.
— Proszę pani! Taki poważny pan? Czy ja nie widzę, z kim się ma do czynienia?
W sypialni rozległ się srebrzysty głos Grety, nucącej jakąś piosenkę kabaretową. Pani Hipper uśmiechnęła się.
— Greto!
— Jestem, jestem...
Wpadła w czarnej jedwabnej pyjamie, świeża, roześmiana. Wysoka, długonoga, ostrzyżona krótko, była jak śliczny zniewieściały chłopiec. Siadła na kolanach przyjaciółki, objęła ją za szyję i szeptała wśród pocałunków:
— Ty jesteś moje bóstwo... Ty moje życie... Uratowałaś mnie... Cały flakonik dla mnie? Prawda? Cały, cały... Ja muszę mieć zapas... Od pięciu dni nie miałam ani okruszynki... Tylko dlatego szalałam... Ach, co za paskudztwo...
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/289
Ta strona została przepisana.