zdołała wypowiedzieć ślubowania ani uczcić w sobie tej chwili. Wszystko się w niej załamało. Z pochyloną głową, zdręczona szła ulicą cmentarną i sama nie wiedząc kiedy stanęła przed marmurową płaskorzeźbą dwuletniej dziewczyneczki ze wstążeczką we włoskach, z kwiatkami w ręku. Wtulona w blok czarnego polerowanego granitu uśmiechała się do matki.
— Dziecino, dziecino najsłodsza, pocóżeś mnie opuściła? Gdybyś ty była żyła...
Stała długo i nie mogła się oderwać od mogiłki Zakopana tu była jej dola prawdziwa, to co być z nią powinno. Jej szczęście, godność i cześć. Gdyby nie została opuszczona, sama jedna, nie dałaby jej rady wojna. Łudząc się, kłamiąc i widząc własne kłamstwo, oskarżała los, jego przemoc i okrucieństwo. Broniła się wielomównem wyrzekaniem, wbrew oczywistości i prawdzie. Wszystkie dowody i racje odbijały się od dziecęcego skamieniałego w rzeźbie uśmiechu zmarłej córeczki.
— Może jednak będzie tego dosyć? Niepotrzebnie pani zwleka. Im prędzej, tem lepiej.
Obejrzała się i zanim ujrzała mówiącego, już wiedziała, kto za nią stoi. Wczorajszy sen z wagonu, młody człowiek w lisim kołnierzu patrzał na nią obojętnie i zimno. Pod tem wejrzeniem zadygotała ze strachu. Czyż obiecała mu przyjść na cmentarz? Zapomniała o tem. Jak mogła zapomnieć? Kto on jest?! Czego chce?! Pomieszały się w niej rzeczy byłe i przyśnione. W głowie szum i chaos.
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/294
Ta strona została przepisana.