Nagle śmiech zamarł. Van Trothen sięgnął do kieszonki kamizelki, wydobył coś i szybko włożył do ust. Eva skamieniała z otwartemi ustami — cyankali — śmierć... Absurd! Absurd! Van Trothen konając strzepnął ku niej palcami. Poczuła coś w ustach, rozpłynęło się to w cierpkim, mocno pachnącym, żywicznym posmaku. Zerwała się, zakrztusiła się, upadła na fotel.
Eva patrzała na dyrektora „Mundus-Filmu“ jak spokojnie zapalał cygaro. Opanowała się dopiero gdy wypuścił pierwszy kłąb dymu. Uśmiechał się ironicznie, z zadowoleniem.
— Chciałem pani pokazać, jakby to wyglądało naprawdę... Niech pani nie wypluwa rzekomego cjankali, to bardzo miłe, łatwo rozpuszczalne pastylki eukaliptusowe.
— Zrobił pan to... doskonale... Niech mi pan powie...
— Ach, dosyć nagadaliśmy głupstw, czas do roboty. Pani już odpoczęła?
— Tak, chciałam tylko zapytać, poco pan udawał, że pan sam chce połknąć tę pastylkę?
— Ach, to panią zaciekawia! Poprostu trzeba było, żeby pani pomyślała bodaj na sekundę, że ja naprawdę... Właściwie szło o to, żeby pani z przerażenia otworzyła usta, bo inaczej nie mógłbym pani wrzucić tej piorunującej trucizny.
— A gdybym nie otworzyła?
— Każdy w przerażeniu roztwiera usta, zarówno prostak, jak największa gwiazda ekranu.
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/316
Ta strona została przepisana.