a znajome, jakby swoje własne. Budziło się zaciekawienie, a w niem cień zawodu, gdyż nie odtrącała ich nienawiść, jak być powinno. Nie czuli do siebie żadnej niechęci, nawet obcości. Ich porozumienie było przedziwnie proste, przypominali sobie dzieje tej nocy, zdawało im się, że przeżyli ze sobą długie lata.
Porucznik von Senden usiłował przemówić, wargi mu drgały, sine usta roztwierały się i wnet kurczyły się w piętno bólu, które przywarło i zaskrzepło w jego rysach w ciągu tej nocy. Ochrypłem stękaniem i niemym bełkotem, z którego nie mogło się dobyć żadne ludzkie słowo, oznajmiał coś nader ważnego swojemu wrogowi, z którym walczył od trzech zgórą lat. Chciał zawrzeć z nim pokój wieczny, a przedtem opowiedzieć mu sprawy tajemne, które odkrył był tej nocy. Dopiero teraz wie, co to jest wojna i prawda o tem wydzierała się z niego. Lada chwila może skonać, a nie może żadną miarą zaginąć to, co z całej ludzkości wiedział tylko on jeden jedyny. Niechże pozna Francuz wielką nowinę, a od niego rozejdzie się ona w świecie okopów, po niezliczonych kretowiskach, w których zagrzebały się narody. Ten Francuz będzie żył, napisane to jest w jego twarzy, a on umrze — tak nie omylnie jasno widzi się prawdę tylko w godzinie śmierci, jej słowo jest proste i niezbite jak znaki formuły matematycznej. Jest potężne jak czarodziejskie zaklęcie i raz wypowiedziane sprawi cud. Teraz dopiero zrozumiał, co znaczyły w ciągu tych ciężkich lat jego zadumy, nastroje, wizje, przeczucia. Nawet
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/32
Ta strona została przepisana.