Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/339

Ta strona została przepisana.

— No — nie zaraz, panie generale.
— Nie mówię, że zaraz, ale to już wszystko jedno.
— Będę się bronić.
— Nic to panu nie pomoże.
— Kto wie. Tymczasem może pan zrobić jakiś gruby błąd... Może go pan nawet już zrobił...
— Gdzie? W czem?
— Proszę dobrze patrzeć. Jakże ja mogę ostrzegać przeciwnika?
W tej chwili, jak na zamówienie, z drugiego pokoju zabrzęczał telefon. Van Trothen pomimo najwyższego natężenia nie mógł dosłyszeć słów, ale z intonacji, z barwy głosu generała, poznał już po paru chwilach, że mówi on z kobietą. Z początku był oschły, potem zaczął się skarżyć. Wreszcie, usłyszawszy coś miłego rozpłynął się w rozczuleniu, głos uczynił się miodowy, modlitewno-błagalny, uwielbiający. Nie do wiary zdawało się młodzieńcze gruchanie w ustach złowrogiego generała, człowieka o nadzwyczajnych pełnomocnictwach, który czuwał nad bezpieczeństwem armji i państwa od tajnych zamachów wroga. Była to przesłodka pieśń bez słów, nieopanowana, chwilami jakby łkająca — wysoce zabawna. Z jej niewyraźnej melodji, przebijającej się przez aksamitną kotarę, dyrektor van Trothen wyczytał to, czego żadną miarą nie mógł się dowiedzieć od samej Evy — generał von Sittenfeld nie dostąpił jeszcze szczęścia. Dla osiągnięcia