Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/343

Ta strona została przepisana.

— Nie śpiesz się za tym razem, śmierć cię nie minie, popatrz jej oko w oko, poigraj ze straszliwością, nic nie myśl, jeno patrz, co z tego wyniknie. Nie będziesz miał zachodu, samo się przed tobą rozwinie najciekawsze w świecie widowisko. Nora więzienna? Pałka gumowa? To głupstwa nikczemne, gdy się nie zna strachu. Daleko za tobą zostało wszystko, co jest z tego świata, bo wiesz, że giniesz, zaznaj że tego, co nadludzkie.
Zainteresował go obcy, słuchał dalej. Były to argumenty i racje niewyrażalne i niepojęte dla czuwającego rozumu. Wypowiedziane w słowach byłyby prostym absurdem, ale obcy szeptał splotami obrazów, znajomych ze snów, otumaniał go kabalistyką jakiegoś nieistniejącego języka, wciągał go w tok obłąkanego rozumowania, uwodził i do czegoś go prowadził.
Dyrektor van Trothen wstał i podszedł do okna. W pokoju było pełno dymu, od dwuch godzin obaj ćmili cygara. Pod tym pozorem otworzył okno i nieznacznie wyrzucił nikłą i kruchą szklaną rureczkę. Odetchnął czystem, zimnem powietrzem, spojrzał na rojną, gwarną ulicę i odrazu oprzytomniał. Myślał bystro, szybko, jak osaczony zwierz.
Gdyby w tej chwili całkiem poprostu ubrał się i wyszedł, byłby ocalony. Jeżeli tylko dadzą mu wyjść na ulicę, za kwadrans nie pomogą już żadne alarmy i pościgi, ani chytre sztuki potężnego generała, ani sfora jego szpiclów i żandarmów,