downych barek, na wybrzeżu nie zgrzytały dźwigi, od trzech dni nie przejechał pod oknami ani jeden samochód ciężarowy. Nie dymiły kominy „Basche“, na moście o żadnej godzinie dnia nie roiło się od tłumów robotników śpieszących z miasta do fabryki na swoją zmianę lub wracających z roboty. Na Renie, za Renem zamarło ruchliwe, hałaśliwe życie pracy, a choć to sprawiało ciszę, nie dawała ona wytchnienia, raziło coś utajonego w niezwykłem świętowaniu i mimo całego spokoju wokoło, w duszy budziła się trwoga. Od trzech dni wszystko w Ludwigshafen stało w strajku.
Wojsko zajęło fabryki, obsadziło dworce kolejowe, porty, mosty, patrole krążyły w dzień i w nocy, ale masy robotnicze zachowywały spokój, nie trzeba było wzbraniać lub rozpędzać zgromadzeń, ani pochodów, robotnicy siedzieli cicho po domach, albo wyruszali gromadami na wieś, szukać na własną rękę kartofli, mąki, słoniny, gdy olbrzymia machina zaopatrzenia fabryk utknęła i od dwuch tygodni przestała żywić masy. Był to strajk głodowy, żywiołowy i powszechny. Nikt nie jątrzył, nie podburzał, policja nie miała nic do roboty, poprostu praca sama ustała, gdy robotnik nie miał co jeść. Tak samo ustaje martwa maszyna, kiedy zabraknie paliwa. W dziwnym spokoju bezrobocia taiła się groźba, złowrogi znak wyrastał ku ostrzeżeniu świata, zapamiętałego w wojnie. Tak samo jak w Ludwigshafen stawały już fabryki w stu innych ośrodkach przemysłu, strajki głodowe szły falą przez Niemcy.
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/346
Ta strona została przepisana.