I śmierć stanie się wówczas zrozumiałą i prostą — nikt na nią nie będzie zważać, jak to już nakazano żołnierzom na wojnie...
Gdy się ocknął, drgnął z przerażenia — twarz Niemca wkopanego w ziemię zbliżyła się do niego niepojętym sposobem. Obolałe dzikie oczy stały się naraz olbrzymie i wciągały go w siebie, mąciły mu w głowie, spętywały, budziły strach. Zdawało mu się, że dostrzega przez nie głębiny jego mózgu, a w tych czeluściach kłębowisko szybko wijących się myśli. Zapatrzył się i gonił cudzą myśl. Zgadł ją, odpowiedział spojrzeniem. Twarz Niemca rozpogodziła się, oczy złagodniały i po chwili przymknęły je obrzmiałe sine powieki. Kapitan Déspaix naśladował go odruchowo, bez wiedzy i woli i on zamknął oczy. Gdy je roztworzył, Niemiec już nie żył. Patrzał chciwie w tę twarz już krzepnącą w kamienne rysy. Pierwsze cienie śmierci skupiały się w zapadniętych oczodołach i w kątach ust. Przesuwały się po czole, po policzkach, ścierając z nich pozory życia. Jeszcze tułał się tu i ówdzie jego ostatni ślad i wnet zamierał. Kapitan Déspaix czekał na moment gdy z tego oblicza ustąpi tlejąca jeszcze resztka ciepła, kiedy wypełni się do końca wielki przełom. Zdawało mu się, że patrzy na samego siebie. Nie inaczej będą stygły jego własne rysy, tak samo ułożą się w maskę śmiertelną, która nakłada niezmienne swoje piętno na wszystkich umarłych.
Wreszcie wydarł się z zapatrzenia, mimo wszystko odepchnęła go od tej twarzy jakaś tajemna
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/35
Ta strona została przepisana.