Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/351

Ta strona została przepisana.

ności, to co było teraz. Niech go znosi przy sobie, czyż tego nie dosyć? I tak niech trwa wiecznie... Wiecznie?
Dawno już przestał myśleć o tem, co z nim będzie jutro, za miesiąc, za rok. Utracił pojęcie czasu, żył dniem bieżącym, a istniał tylko w godzinach, które wolno mu było spędzać u Rity. Zaginęła również cała jego przeszłość. Zacierała się stopniowo, z dnia na dzień, opadała z niego po strzępku, jak obca skorupa. Niby wiedział o sobie jeszcze, pamiętał niemal wszystko, ale przestało to ważyć w jego myślach, stawało się obce i jakby nie obowiązujące do niczego.
Czasami zdawało mu się, że był to jakiś byt pomylony, fałszywy, który schwytany na kłamstwie, zgasł i odpadł w nicość.
Czasami musiał odpędzać jego zmorę i wówczas odkładał na później rozprawienie się z tem dziwacznem powikłaniem. Ogarnęło nim leniwe niedbalstwo. Nauczył się żyć chwilą, jak małe dziecko.
Czasami po nocach budził się w zgrozie i strachu. Rozpamiętywał, wbijał sobie w głowę fakty, ludzi, miejsca, czasy, wchłaniał zpowrotem zgubiony byt, ale ileż razy budził się rano i w blasku słońca poczuwał się, że jest istotnym Ossianem Helmem, którego cała przeszłość została za oceanem. Niezmierny Atlantyk odgradzał go od dawnego życia, już tam nigdy nie wróci. A długa noc, wielolecie letargu, odmęt zapomnianych snów poprzedzały ten okres, były one jakby majakiem, wywo-