Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/37

Ta strona została przepisana.

wykrzywioną w uśmiech szyderczy, ale wciąż jeszcze spał. To widać jemu przyśniło się całe to głupstwo. Ale te szczury są naprawdę. Jeden siedzi na ramieniu żołnierza, zagląda mu do ucha i węszy, drugi wsuwa się do jego rękawa, jeszcze dwa inne szastają się między rozwalonemi nogami. Wszystkie są ogromne, tłuste... Kapitan, widząc że szczury na dobre zabierają się do żołnierza, chce go obudzić. Tuż przed sobą ma jego nogę w olbrzymim bucie, oblepionym skorupą gliny jak poduchą. Ale Niemiec nie puszcza jego ręki. I on patrzy na szczury, a jego przerażenie natychmiast przenika w kapitana. Obu drgają ręce splecione, ten sam popłoch w oczach... Porozumiewają się szybko oczami i głuchem bełkotaniem bez słów. — Przedewszystkiem nie zasnąć. — Tak! Tak! — Odpędzić szczury... — Obudzić tego człowieka... Skostniałemi, niemrawemi rękami zaczęli szarpać zabłocony but. Noga była sztywna jak z drewna, żołnierz nie ocknął się, ale szczury dały mu pokój. Złaziły z niego bez zbytniego pośpiechu i przywarowały tuż pod murem, obserwując przenikliwemi czarnemi oczkami dwie żyjące jeszcze głowy.
Mroźna mgła listopadowa, przedranna, zasnuwała świat coraz szczelniej. Jej niezmierna ławica sunęła zwolna od morza, płynęła nocą przez pola, lasy, przebywała rzeki, puste, senne ulice miast i przed samym wschodem słońca weszła w pustynię wojny. Swoją szarą oponą usiłowała zasłonić nędzę tej ziemi przed brzaskiem dnia. Otulała wyrwy i rozkopi-