Niewygodnie skulony w fotelu, ze zwisającemi ramionami, z głową bezwładnie opadniętą na piersi, pochrapywał żałośnie i śmiesznie, jak gdyby skarżąc się przed litościwą zjawą senną na swój smutny los. Ubawiło to Evę. Ten człowiek był tak nieszczęsny i bezbronny, że żal było pastwić się nad nim dłużej. Zresztą jest chyba dostatecznie przygotowany do odegrania wyznaczonej roli.
Wstała, cichemi krokami przeszła do sypialni. Szybko zrzuciła suknię i przywdziała fjoletowe kimono, zahaftowane w złote kłosy. Stanęła przed lustrem, rozluźniła włosy, zmrużonemi oczami uśmiechnęła się i przybrała wyraz dobroci. Stała przez chwilę przypatrując się sobie.
Własna uroda była dla niej źródłem nigdy nienasyconej rozkoszy. Gdy urabiała grę twarzy dla jakiejś roli, pogrążała się w ekstazie zachwytu, widząc szybko zmienne swoje przeobrażenia. Chwytała najsubtelniejsze drgnienia rysów i uczyła się ich pracowicie, by w razie potrzeby wywołać je nieomylnie. Przygotowywała je dla wielkich, niebezpiecznych zbliżeń ekranowych, gdzie tak oczywiście zdradza się każda sztuczność i komedjanckie kłamstwo. W tym kunszcie była niedoścignioną i za to uwielbiał ją cały świat. Z oblicza Evy Evard biła zawsze wyrazista głębia prawdy i jej artystyczny umiar. Smutek Evy, jej rozpacz, łzy, wesołość, radość, przewrotność, rozpasanie, spokój, zaduma, złość i dobroć i niezliczone odmiany uczucia i myśli zarówno tchnęły nieprzepartą i jedyną prawdą życia.
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/372
Ta strona została przepisana.