Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/38

Ta strona została przepisana.

ska, kryła ruiny, szczątki, trupy i ludzi, którym nakazano czuwać po dziurach, skrytkach i zasadzkach. Sprawiała ciszę na tych polach i przewlekała chwilę gdy można będzie sięgnąć wzrokiem i pociskiem. Wstrzymywała na dalekich tyłach lotników, gotowych do wyjazdu, nakazała milczenie baterjom. Dawała sen zdręczonym, przemarzłym żołnierzom, którzy noc spędzili grzebiąc i budując w błocie. Na godzinę zawieszała walkę, przedłużała o godzinę życie tym, dla których ów dzień miał być ostatnim. Pod jej osłoną wypełzały patrole, czujki i podsłuchy, pod jej osłoną szukano rannych.
Jej niedostrzegalne drobiny-kropelki tężały na ziemi, na ludziach, na rzeczach, zamieniały się w rozwidlenia i gałązki kryształków, rozrastały się, krzewiły bujnie i wnet, w parę chwil okryły wszystko jak całunem białym szronem. Odświętnie przybrały się druty kolczaste, ich rzędy, sploty, powikłania, zarysowały się w fantastyczne girlandy i pasma, okryte kunsztowną pajęczą okiścią. Pobielały deski, żerdzie i sine twarze umarłych, przyozdobił się każdy szczątek i śmieć. Poranny przymrozek marszczył i ścinał kałuże w głębokich lejach i w czeluściach wąskich chodników.
Przepływały we mgle widma i zjawy. Kolumny duchów unosiły się nad pobojowiskiem, odchodząc kędyś precz, uciekając w popłochu przed jakąś chwilą, która czaiła się już w złudnej ciszy. — Prędzej, prędzej — podszeptywał zimny podmuch, prze-