ganiając ostatnie strzępy mgieł. W ich gąszczu przezierały już luki i pustacie. Pojaśniało, po ziemi rozlał się niespodziany blask. I nagle rozpostarło się czyste głębokie niebo. Na kresach niezmierzonej równiny, w zamęcie, w rozwichrzeniu stubarwnem obłoków wschodziło słońce. Mieniło się i grało na niebie wspaniałe misterjum rodzącego się dnia. Oto wyjrzał już z poza rubieży ziemi pierwszy rąbek tarczy słonecznej, spojrzał na świat w purpurze ognia i krwi. W tej samej chwili gdzieś daleko runęły ciężkie grzmoty. Za niemi, jak na sygnał, zaczęły się budzić coraz to nowe i nowe, bliżej, dalej, bądź głuche, bądź przeraźliwe w swoim trzasku.
Nadbiegały, oznajmiając się z oddala ponurem wyciem, i przelatywały w zajadłym rozpędzie roje pocisków. Rozszalały się nad równiną ich jęki, westchnienia, skowyty, pogwizdy. W czarnych dymach, w przeraźliwych łyskaniach ognia, w ciężkim huku jeszcze raz po raz setny i tysiączny wywracały, wydzierały, szarpały trzewia tej ziemi. Rozpoczynał się nowy dzień wiekopomnych listopadowych bojów tego roku — czwartego roku wielkiej wojny światowej. Dowództwo francuskie nakazało za wszelką cenę utrzymać wczorajsze pozycje, dowództwo niemieckie nakazało za wszelką cenę wytrwać i nie ustąpić nieprzyjacielowi jednej piędzi ziemi. Żadna strona nie zamierzała ataku, obie nie miały już sił. Ale ogień szalał, bój toczył się jakby sam przez się. Wiekopomny od trzech lat trwający spór o pusty-
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/39
Ta strona została przepisana.