Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/44

Ta strona została przepisana.

do tunelów, walili na przełaj przez tory. Zaleli peron rozhukaną masą, we mgnieniu oka starli żandarmów, w przelocie roznieśli trzy kantyny, gdzie szlachetne panie dyżurowały przy zastawionych stołach. Poszły w niwecz bułki, ciastka, marmelady, puszki z mlekiem i inne specjały. Zdziczałe, niegolone twarze zionęły jakąś surowo wzbronioną buntowniczą pieśnią. Wielu z litrami w ręku dopijało resztek i trzaskało butelkami o ziemię. Ich obłocone, straszliwie złachane mundury, kapoty i portki ziały zastarzałym brudem i stęchlizną ziemi. Bohaterzy z pod St. Quentin, z La Fère, z Coucy... Z pod Craonne, Loivre — Reims — Pèrthes — Massigny — Verdun — Doumartin — Ailly... Z Pont à Mousson, z Hartmanweiler Kopf... Zewsząd przybywali na swoje sześć dni. Grzmot głosów obijał się echami o nagie mury, o szklane sklepienie. Każdy coś krzyczał. Podszczuwali cicho stojących kolegów, którzy wracali na front.
— Nie śpiesz się tak jeden z drugim, jeszcze zdążysz na swój pogrzeb!
— My już nie wrócimy, co to, to nie!...
— Dosyć wojny! Dosyć wszy!
— Nie jechać! Walcie z nami na parlament!
— Stare małpy! Zdrajcy sprawy żołnierskiej!
— To wy przedłużacie wojnę!
— Łamistrajki!
Przelecieli jak burza. Jeszcze przez chwilę kotłowało się u wyjść na miasto, gdzie wzmożone posterunki żandarmerji usiłowały rozpaczliwie i bez