Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/45

Ta strona została przepisana.

skutku przeprowadzać kontrolę i szara masa rozlała się po wielkim placu, po sieci przyległych ulia i wsiąkła bez śladu w ogrom miasta.

Wszędzie posępnie i ciemnawo. Po sklepach skąpo świeciły oszczędnościowe żarówki, nikły był ruch uliczny, zrzadka przesunie się tramwaj, niekiedy samotne auto. Dopiero w pobliżu Opery skupiał się ruch, jakby po dawnemu, jak za starych, dobrych czasów. Pomimo zimna wysiadywali ludzie po tarasach kawiarni, w półzmroku, potęgowanym przez mgłę. Wszędzie przewodzili żołnierze, między nimi mnóstwo Anglików. Lekko ranni z rękami na temblakach, z opatrunkami na głowach, kulejący, o kijach snuli się w swoich błękitnawych płaszczach pośród czarnych cywilów. Słabo świeciły wejścia do kin, świetne sklepy, kawiarnie i pierwszorzędne restauracje wyglądały z ulicy na opuszczone pieczary, w których ginęły żółte lampki. Rozjaśniło się dopiero przed redakcją Matin’a, gdzie na olbrzymim ekranie, sięgającym trzeciego piętra, rzucano ostatnie wiadomości. Zwarty, milczący tłum ze wzniesionemi do góry głowami chłonął te nowiny.
Komunikat wieczorny: położenie bez zmiany, naogół spokój. Nieprzyjaciel usiłował odzyskać południowe wzgórze Mort-Homme, odparty z ciężkiemi stratami, jedenaście karabinów maszynowych, dwustu siedemnastu jeńców...
Tłum czytał w milczeniu, bez zainteresowania, bez komentarzy, nie znać było, żeby potrzebował