Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/52

Ta strona została przepisana.

niu, że każda energja, choćby dzika i nie przebierająca w środkach... Naturalnie tylko na czas przejściowy...
Senator rozłożył ręce, skłonił się i odszedł. Był to cios prosto w serce. I ona, ta mądra kobieta, radykalna, tak zwana „czerwona margrabina“ uległa szowinistycznej zarazie... Co za czasy...
W okrągłej narożnej salce lustrzanej perorował jakiś młody człowiek o smutnej twarzy, otoczoczony kołem pań, zasłuchanych, z oczami wlepionemi w mówcę.
—...Hurtebize... lasek Brimont... Senegalczycy... Zabetonowane gniazda niemieckich karabinów maszynowych... Nieuszkodzone druty... Ogień — w plecy z pozycji na wzgórza Aillette... Czterdzieści tysięcy poległych w ciągu godziny... Tak — czterdzieści tysięcy — zbrodniczo i bezcelowo... I jeżeli były bunty w armji, to któż jak nie generałowie Nivelle, Micheler, Mangin...
Młody człowiek miał medal wojskowy i pusty prawy rękaw od samego ramienia. Oczywiście — nowiny odgrzewane z kwietnia, czyż ludzie nigdy nie zapomną o tem, co było, kiedy tyle nowych kłopotów ciąży nad Francją? Senator ostrożnie zajrzał do ostatniego salonu — ale i tam jej nie było. — Już nie przyjdzie...
Za to ujrzał w dwuch fotelach przed kominkiem zatopionych w poufnej przyciszonej rozmowie jednego z redaktorów Action Française, starą kanalję Daniela Misereza, który poniewierał jego cześć