najbliższe — szczątek muru ze sterczącym jeszcze kominem, pochyła żerdź od telefonu, strzaskany pień drzewa z jedną jedyną wielopalczastą nagą gałęzią, która wołała w przestrzeń jak rozwarta dłoń, wzywająca ratunku. Okrywała noc wszystkie okropności tych miejsc i dała odpocznienie zmordowanej ziemi i zdawało się teraz, że już na zawsze, na wieki wieczne utai noc bezeceństwa, bohaterstwa i zbrodnie, które szalały tu bez przerwy, bez wytchnienia w ciągu trzech nocy, trzech dni. Niepodobna, by za tym razem, o swojej godzinie jak co dnia, podniosło się jutrzejsze słońce, żeby się obnażyła bezwstydnie jakowaś prawda niemożliwa, potępiona i przeklęta. Po tem, co się tu działo, nie może odżyć i nie powinien żyć na nowo splugawiony obszar ziemi. Nie porośnie trawa i nie zaśpiewa ptak, nie wzejdzie dzień nad pustynią — nie objawi się już nic. Nic, jeno czarna noc zapomnienia.
Wlokły się jedna za drugą i jedna za drugą wciąż już ostatnie i wciąż odradzające się sekundy ciszy. Czyż wyginęło już i zmarło wszystko, co żyło? W przenikliwie napiętej cichości lada chwila odezwie się nad pobojowiskiem czyjś głos olbrzymi, nadludzki. Wypowie się gromowe słowo gniewu Bożego czy szyderczy jak wycie pocisku śmiech szatana?
Z głębin ciemności ozwał się jęk człowieczy, zgłuszony, jakby z pod ziemi, i jął się powtarzać słabiej, wyraźniej, miarowo, spokojnie jak oddech. W tej bezsłownej, cichej mowie wypowiadało się
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/6
Ta strona została skorygowana.