Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/7

Ta strona została skorygowana.

znękanie, zgnębienie ludzkiego bólu i jego ostatnia skarga. Już nie było w tem wiedzy o sobie, ani czucia, ani wołania ratunku, ani modlitwy do Boga, ani żadnej ludzkiej nadziei. Tym jękiem bezgłośnym oznajmiały się ostatnie sekundy czyjegoś żywota. Już znikł i zapodział się był ów człowiek, syn ziemi, i uszła z niego dusza, został po nim jeno ślad, pogłos cichy, milknący, a w nim zew śmierci, jej potęga i nędza. Gasł w ciszy i odzywał się znowu ledwie dosłyszalny, coraz rzadziej, coraz słabiej.
Kapitan Déspaix oddawna wsłuchiwał się w ów głos ostatni i jedyny, który ocalał na świecie. Czuwał pilnie i chwytał z chciwością każde najcichsze jego tchnienie, albowiem okropna była jego samotność. Trzymał się go mocno, był to bowiem jedyny ślad czyjegoś istnienia, jakiejś zagubionej prawdy. Mimo jątrzącego bólu, który dolegał i piekł, wiercił w nim i ciążył mu wszędzie, jednak chwilami usypiał, ale i przez sen czuwał, by nie zgubić wątłego promyczka wśród ciemności, utrzymać jedyną nić przewodnią, która zdoła wyprowadzić go kędyś z ciasnej, podziemnej przepaści. Nic o sobie nie wiedział i niczego nie pamiętał, w rozbitej głowie czuł tylko ból zamętu. Nie mógł zebrać myśli, gdyż już nie umiał myśleć, zapomniał myśleć. Wciąż miało mu się coś odkryć, coś się miało w nim nieodwołalnie zakończyć. I gubił się, i znowu tonął w pustym odmęcie.
Gdy wreszcie umilkł i zginął mu jedyny żywy głos, kapitan Déspaix zaczął osuwać się kędyś w dół