i opadał, pogrążał się coraz głębiej. Usnął i natychmiast wylazły z pod ziemi te same dawniejsze ruchliwe maszkary. Zanim go osaczą i zgubią, patrzą weń ogromnemi płaskiemi oczami, które są puste jak ze szkła, a tają w sobie okropną groźbę. Napróżno szuka wyjścia i ucieczki — jest odcięty. Chwyta go poczwara w żelazne ramiona, łamie mu żebra, łamie mu krzyże i dusi. Ostatni szept ostatniej myśli — to jest śmierć... Śmierć porywa go w oślepiającym blasku, w huku, rozsadzającym czaszkę.
...Pustka, bezwład. Postrzega jakąś potworną swoją własną nieobecność. Jest nigdzie. Całkiem nie jest. Niema nic wokoło niego, Nic, jeno straszliwy, niepojęty ból. Wije się skręca się w tym bólu i nareszcie, nareszcie umiera już naprawdę. Powielekroć, sto, tysiąc razy ginie i wynurza się znowu zpowrotem, bez chwili opamiętania, bez chwili spoczynku. Pastwi się ktoś nad nim, druzgoce go, dźwiga wysoko i wali nim o ziemię, rozdziera i depce w nim ostatni strzęp... Porwała go i wciągnęła w siebie straszliwa, zawzięta maszyna. Hucząc i wy jąc przewleka go przez swoje tryby i koła, podaje go coraz dalej i dalej, po drodze miażdży żelaznemi młotami, kraje żelaznemi kleszczami, szarpie na żelaznych iglicach i hakach. Żelazo, wszędzie zimne, nieubłagane żelazo...
Długo, bez końca ciągnie się sen o bólu. Warczy rozpędzona maszyna — cóż jeszcze zdoła mu uczynić, jaką męczarnię zadać, gdy wypluła już i roz-
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/8
Ta strona została skorygowana.