pani do roku nie wyjeżdża z naszej Francji, bo będzie źle!
— Ale ja muszę właśnie wyjechać zagranicę! Niech mi pan pozwoli, bo muszę!
— Proszę się nie śmiać podczas wróżenia, bo panią tknie urok!
— Dobrze, dobrze!
— Za rok może pani robić, co pani chce, ale przez ten rok...
— Cóż, kiedy ja zawsze robię co chcę?
— Zgoda. Niech pani jedzie, ale broń Panie Boże, nie wracać mi przed rokiem, bo pani zginie, czyli, że tak powiem, umrze. Z taką linją życia nie ma żartów. Fachowiec to pani mówi!
— Dziękuję za radę i do widzenia.
Tu stary wróżbita schwycił ją za rękę i natarczywemi gestami nakazywał milczenie. Zapatrzył się wdal we mgłę ku Trocadéro, pochylił głowę i nadsłuchiwał.
— Słyszy pani? — wyszeptał.
— Nie — odszepnęła mimowoli Eva.
— Niech pani słucha... Niemieckie ciężkie baterje... Tylko niemieckie dochodzą, bo biją nawprost, a nasze stoją do Paryża tyłem... Na mostach nocą najlepiej dosłyszeć... Salwa... Salwa... Salwa... Niechże pani słucha. Bo w gazetach to tylko czyste naciąganie. Ktoby temu wierzył? Ludzie gadają jak obłąkani. Człowiekowi już się dawno pomieszało w głowie. Ale jak człowiek usłyszy armaty na swoje własne uszy, to dopiero wierzy, że jest wojna.
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/90
Ta strona została przepisana.