jak tam z nim kiedy bywało i pogrążył się w czarnej rozpaczy.
Na wszystko byłby gotów, byleby od niej uciec, ale jakże uciec od samego siebie? Strzelić sobie w łeb to też niezmierny wysiłek, znacznie ogromniejszy, niż zapalenie papierosa... Zapamiętał się. Było to jakby dalszym ciągiem dręczącego koszmaru, tylko daleko, daleko gorsze, bo dobrze wiedział, że nie śpi. Zajęczał głośno... Czemuż, czemu puścił od siebie bocmana? Dlaczego nikt do niego nie przyjdzie? Głos motoru, śruba, wentylator wierciły mu w mózgu. Wściekłe wołania fali, dobijającej się do niego, przejmowało go dreszczem przerażenia. Rozejrzał się dziko po ciasnem pudle kajuty. Stalowe ściany zwarły się jeszcze, nastąpiły ze wszystkich stron, strop się obniżył, lada chwila zostanie zaciśnięty, zmiażdżony jak w żelaznej garści olbrzyma... W niemem przerażeniu zapatrzył się na swoją kurtę skórzaną, która wisiała tuż w kącie i raz po raz odchylała się od ściany, jakby się chciała oderwać i podejść do niego. Chwilami dotykała go niemal twardym brzegiem. Wówczas z niezmiernym wysiłkiem odsuwał się.
Otrząsnął się, potarł czoło, zaklął i wreszcie ze skurczem odrazy w twarzy, ze strachem w oczach spojrzał na małą szafeczkę zawieszoną w głowach łóżka.
— Przysięgnij mi, Feli, że nigdy już tego nie będzie!
Tak jest, przysiągł i znowu złamie słowo. Do-
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/96
Ta strona została przepisana.