Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/99

Ta strona została przepisana.

wieczek, skrzywił się i potrząsnął głową jakby z dotkliwą odrazą.
— A co?
— To mi jakoś śmierdzi, bo za blisko brzegu. Mogą mieć w pogotowiu coś takiego... Twój Holender mógł się dobrze opasać minami, zanim zaczął wołać o ratunek.
— Będziemy się trzymać dobrze zdaleka.
— A mgła? Wymanewruje nas, cholera, żebyśmy właśnie wdepli.
— Mgła się właśnie rozchodzi, idź spać.
— Ower-Bank — djabelnie płytko, niema gdzie się podziać przed granatami. I do tego jedna jedyna ostatnia torpeda.
— Tak ci jej żal? Chcesz ją przywieźć do domu?
— Napewno ma za plecami torpedowce, mówię ci, że djabelnie za blisko do brzegu. Zresztą wszystko mi jedno — robić to robić.
Ochota wezbrała w sercu komendanta. Z rozkoszą toczył okiem po zwichrzonem morzu. Zakapturzony, ociekający wodą sternik stał na sterze jak posąg, zapatrzony wdal nieruchomem, kamiennem okiem, żyło tylko koło steru w jego rękach, migocąc szprychami bądź puszczone, bądź podbierane, utrzymując statek przeciwko wiatrowi i przeciw fali. Komendant przywiązany był do wszystkich swoich ludzi, ale tego lubił nad innych. Podoficer floty Gebeschuss był z nim od samego początku wojny, towarzyszył mu we wszystkich wyprawach