Dręczą was obce świątynie na waszych placach, ale który uchyli serca we własnej?
Mickiewiczowi stawiacie posągi, a piętnaście lat jego życia — jego wysileń prometejskich, aby rozbudzić wasze bawełniane mózgi — uważacie za stracone!
I w tem jednem macie słuszność — bo wy nic — prócz strzępów nie uchwyciliście ze spuścizny Króla Ducha, który się objawił przez wieszczów.
»Gdybym swe ognie mógł w słuchaczy przelać«, marzył każdy z nich — i oto jak muchy brzęczące latają dźwięki ich harf koło waszych uszu, ale żadna pieśń »waszych wnętrzności nie zatarga«.
Odżegnaliście się od »romantyzmu«, i przez to zerwaliście związek z rdzeniem swego narodu.
Tu nie chodzi o podniety chwilowe, o egzaltacye w noc miesięczną — ani o przewagę studentów w polityce —
ale o to, żeby »wasze prawa i wasze granice rozszerzały się wraz z duchem waszym«.
Ilu z was powstając rano, myśli co się w kraju dzieje? — nie jakie plotki kursują, ale jak rośnie zboże naszej narodowości?
Ilu z was przyczynia się do dzieła miłości i prawdy?
Ilu z was czynem zaświadczy, iż nie są nędznymi »zjadaczami chleba?«
Ilu z was należy do hufca żołnierzy Chrystusowych?
Wy — bracia, gryzący się jak psy — o kość! — wy — nienawistni — małoduszni — kabotyni!
Strona:Życie dwutygodnik. Rok III (1899) wybór.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.