Kobieta biegła, biegła, zziajana, nieprzytomna.
— Uciekać!... Uciekać!... wichrem jej wyło w głowie, dziko szumiało w uszach, zatykało dech w piersi. — Uciekać!... krzyczała w niej krew rozszalała, zawodziło zdyszane, skaczące, biedne serce. — Uciekać! — Uciekać!... chychotała wokoło przestrzeń otwarta, biała, bezmierna, lodowata.
I chwytał kobietę obłęd i rozkosz strachu.
Z włosem zjeżonym na głowie, łykając mroźne powietrze, dusząc się w kłębach wydychanej pary, ślizgała się trzęsącemi nogami po zmarzłych grudach śniegu, upadała, podnosiła się — byle dalej, byle dalej.
O tak, to był on — napewno, napewno! Stał za ogromnym krzakiem, zaczajony, bez ruchu. Widziała najwyraźniej kołpak i długą lancę. Przeszła tuż koło niego, a on nic — czyż umyślnie? Czyżby jej nie zobaczył, czyżby się ulitował? Więc nie chciał jej śledzić? A może usnął pijany?
O tak, o tak, napewno — ale on widzi wszystko! On zawsze pił i spał — nawet gdy wstawał bić! Oh tak! Ta zielonkawa, śmiertelnie blada twarz, te powieki ogromne, zaciśnięte męcząco... takie białe, wypukłe, przeświecające, cieniutkie! — Przerwą się lada chwila i gały oczne wyskoczą — rzucą się na nią ze śmiechem — a On weźmie bat w rękę...
Nie — ale ona nie może już biegnąć dłużej! — Oddech świszczał jej w gardle, mgła otaczała głowę, a w piersiach podnosiło się jej ku gardłu wielkie i napęczniałe, trzepoczące się serce. Porywały ją suche, duszące nudności. Trzeci dzień nic nie jadła, więc ksztusiła się, dławiła, wpadała w osłupienie z otwartemi ustami i orgią bólu, który jej skręcał jelita.
Strona:Życie dwutygodnik. Rok III (1899) wybór.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
JAN KLECZYŃSKI: WIDZIADŁO.