Strona:Życie dwutygodnik. Rok III (1899) wybór.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaraz, zaraz — aha, więc ten lód, ten cieniutki, wydęty ku górze, kruchy lód — więc on wisi w powietrzu ponad wodną przepaścią?..
Ah, jak to gruchotanie butów jest donośne! Każdy krok — a tuż, tuż pod nogami — ha, ha... To!
I nagle uchwyciła ją straszna, wyjąca trwoga.
Uciekać!
Szybkie, niezgrabne kroki zadudniły.
Dokąd, dokąd? — majaczyło jej w głowie, a ciężkie buty huczały, skrobały po cienkim lodzie. Dokąd? — pytała głośno, oglądała się nieprzytomna, szukając instynktownie jakiegoś drzewa, pagórka.
Ale nie widać było nic, prócz ciemności. Niebo wisiało czarne ciężkie, jednolite, pod niem płaska i blada, szarawa przestrzeń lodu świeciła jakiemś nikłem, własnem, matowem światłem i rozpływała się w gęstym, nieprzebitym mroku. Tylko krwawe, mdlejące tumany w tej przestrzeni zakrywały chwilami jej wszystko przed oczyma. O kilkanaście kroków niebyło już nic widać; i kobiecie wyrastały z pod nóg ustawicznie czarne, bezlistne szkielety wodnych roślin.


Kobieta zebrała resztki przytomności i próbowała ogarnąć ohydę niebezpieczeństwa. Zwolniła kroku, skupiła się w sobie, i zacisnąwszy zęby zaczęła słuchać — słuchać.
Wkrótce otoczyła ją śmiertelna cisza. Nieruchome powietrze stało niby zamarzłe; żaden szmer nie przerywał martwego milczenia — i tylko tem głośniej rozlegały się głucho jej kroki, jak uderzenia o pustą, drewnianą beczkę.
Nie każdy jednak krok odpowiadał jednakowo. Niektóre dudniły słabym, matowym odgłosem, lub nie dudniły wcale, inne huczały potężnie i budziły pod lodem przygłuszone echa. Kobieta kurczyła się i pot ją oblewał ze strachu, uciekała, wracała, lecz nie trafiała już tam, gdzie kroki jej mniej huczały, gdzie było może bezpieczniej. Bezradna kręciła się jak w pułapce, czując, że stanie się w końcu coś strasznego, co jej mroziło myśli i przyspieszało kroki.