Strona:Życie dwutygodnik. Rok III (1899) wybór.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

Zimny dreszcz przeszedł nagle po jej splątanych myślach. Rzuciła się raptem naprzód, lecz nie widziała nic. Ta sama krwawa mgła zagradzała jej drogę. Szła omackiem i myślała, że lada chwila wpadnie w jaką większą szczelinę. Więc zaczęła iść wolno, ostrożnie stawiając nogi, i kołysała się przytem jak pijana na boki — i naraz zakołysał się z nią cały świat — ziemia, niebo.
Wszystko zapada, wszystko zapada!
Potężny, stupiorunowy łoskot zagrzmiał wokoło. Jakieś gmachy olbrzymie walą się w drzasgi, w gruzy. Gruzy, spadając, huczą po cienkim lodzie, toczą się, dudnią głucho, przebiją wątłą powłokę... Olśniewający, krwawy blask pada na chmury, na bezmierną i lśniącą jak miedź skorupę lodu, a ona nagle wstaje, jak długa i szeroka, wydyma się ku górze, opada, znów powstaje, w chybotaniach olbrzymich wylatuje pod niebo, chwieje się, pływa, skacze, skrzypi jak stare żelastwa, kiedy silnie ściśnięte trą się, jęcząc, o siebie. Woda pod lodem chlupie, rozkołysana, szumiąca.
Wreszcie pękają lody — rzecz dziwna, że tak cicho! I cicho, z łagodnym sykiem wychodzą obłoki z szczelin. Wyszły puszyste, krwawe, kręcą się wolnym ruchem i jedne za drugimi znikają w czarnej pustce.
Kobieta patrzy na to wytrzeszczonemi oczyma. Zgroza bezmierna, dzika walczy w niej ze zdumieniem.
— Czy ona widzi naprawdę nadprzyrodzone rzeczy — co to jest? Przecież ona ma oczy otwarte! To nie może być sen... Haa — więc już koniec świata?
I nagle myśl ta wydaje się jej prawdziwą. Włosy się