A tu kopuła niby watykańska,
A przy niej, patrzaj, minaretu strzała;
A tam, czy straszna potęga szatańska
Z ruin Balbeku głazy pozwalała?
O Arcymistrzu! wołałem w zapale;
Jakiej kazałeś Tytanów prawicy
Skały olbrzymie upiętrzyć na skale?
Jacyż potężni byli budownicy,
Co oko w Twoim utopiwszy wzorze,
Z Twego narysu ten cud postawili?
Z pokorą czoło nań patrząc się chyli,
I dusza woła: Tyś wielki, o Boże!
Podszedłem bliżej — staję zadumany:
Przedemną muszel mozajki na ścianach
Prawią o morzach; — Pod nogą mą szklany
Głaz o zagasłych powiada wulkanach,
I pokazuje oku najwymowniej,
Z jakiej ty świecie, wyszedłeś pracowni;
Jakie ty bole przeżyłeś i męki,
Nim arcydziełem wstałeś z Mistrza ręki!
O piersi moja, czy ty jesteś zdolna
To wypowiedzieć, co czułaś w zachwycie,
Kiedyś tak błogo odetchnęła wolna,
Dumna, na góry niebotycznej szczycie?
Mowo! skąd tęczy brać tobie kolorów,
By odmalować przepych owych borów,
Które, cudownie słońcem cieniowane,
Pod stopy memi legły rozesłane.
Skąd ci olbrzymich wziąć ram do obrazu,
By w nich ogarnąć, pomieścić od razu
Te tysiącami rozsiane pagórki,
Te kołyszące nad nimi się chmurki.