Nagle szum jakiś posłyszę nademną —
Spojrzę; ogniste dwie wielkie źrenice,
Krwawe, płonące, topią się w me lice...
Stopa się schwiała i w oku mem ciemno.
To złuda!.. Lecz gdy wytężę me oko:
Czerwone, krwawe, otwarte szeroko,
Te same ślepia patrzą się iskrzące —
I słyszę piersi gniewami dyszące.
I zda się, widzę nad dwoma ślepiami
Czoło Meduzy ze żmii splotami;
Drżący, zdumiały wpatruję się w paszczę,
Słyszę, jak zieje, i dyszy, i klaszcze.
Chcę naprzód: ale dreszcz jakiejś mi trwogi
Do ziemi martwe poprzykuwał nogi;
Wstecz chciałem; duma obrażona męska
Haniebny odwrót zaparła — zwycięska.
Zmierzyłem w paszczę rusznicą — i grzmotem
W nią wypaliłem. Ze strasznym łoskotem
Pieczara grom ten oddała mi echem,
A szatan piskiem zawtórzył i śmiechem.
I wybuchnęły z pieczary straszydła,
Bijąc i klaszcząc w potworne swe skrzydła,
I przeleciały mi szumiąc nad głową,
Jak chmura z chłostą pędząca gradową.
Po strzale cała pieczara się dymi —
I cisza; — w głębi gdzieś skrzydło owada
Dzwoni, lub z pluskiem kropla wody spada;
U stóp mych puchacz skrwawiony, olbrzymi.
Strona:Życie miesięcznik Rok IV (1900) - Wybór.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.