Strona:Życie miesięcznik Rok IV (1900) - Wybór.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Co raz parowy zwężała się szyja,
W różne się kształty łamie i rozwija,
A coraz dziksza, czarniejsza jej postać;
Chciałbyś na jasność się bożą wydostać!

Nagle parowę znalazłem zapartą;
Na poprzecz legła kamienna mi ściana,
Przy niej odziana sukienką podartą
Odwieczna lipa stała zadumana.

Jeden jej konar był jeszcze zielony,
Niby za ścianę z rozpaczą się wdzierał,
I zdał się żalić, że w nocy umierał,
Gdy tam, za ścianą świat słońcem złocony!

Po szczeblach sęków i lipy ramionach
Pnąc się, na ściany odetchnąłem zrębie.
Widny las dębów; w zielonych koronach
Słychać, miłośnie gruchają gołębie,

Kuka zezula, stukają dzięcioły,
I złota wilga na fletni wygrywa,
Gwarzą koniki, pobrzękują pszczoły,
Z lekkim wietrzykiem wiosenna woń pływa.

Szedłem tym lasem, przez trawy płynąłem,
Idąc za skrętem przeźroczystej strugi;
Nad nią dumały ze śniegowem czołem
Lilje i modre niezabudek smugi.

Jaka murawa i jakie tu drzewa!
Jaka tu spadła kolorów ulewa
Na dywan darni! I jakie tu drgają
Promienie światła, jakie pieśni grają!