Ta strona została uwierzytelniona.
- ZOSIA (do Marysi). Płanetniki wieczne...
- GAZDA (do macochy). Co sie macie trapić?... Telo nas tu, co i tam... (wskazuje na niebo). Człek żyje, pokiela zdole żyć — a potem, to sie ta i świat bez nas pieknie ładnie obejdzie...
- (po chwili).
- Nima co drugim miejsca zastępować. Oni se ta sami dadzą radę... Młodzi są, pokiela są, niech robią, niech gazdują...
- MACOCHA (z dławioną złością). Niech gazdują.. —
- GAZDA A i wnetki nie będą mieć na czem...
- (po chwili).
- Nima sie co dziwić, moiściewy, że ludzie gorsi... Jeden drugiego wypycha, bo im ciasno, coraz to ciaśniej... Tak, moiściewy. I drzewiej, za moje pamięci, bywały roki złe... Ale też i gazdów było mniej. Jeden drugiego rad skrzepił i dospomógł, bo miał z czego, moiściewy... Gruntu było niemało — lasów nie brakowało...
- (Słychać z dala fujarki i polanny śpiew:)
»Hej!... Było życie, było!
Stary ociec gwarzył:
Słonko jaśniej świeciło,
Chleb sie ludziom darzył...«
- (potrójne echa).
- GAZDA. Pamiętam... Ociec mój wypasał sześć par wołów... owiec miał ze trzysta...
- (Fujarki i polanny śpiew:)
»Hej!... Były czasy, były!
My ich nie zaznali —
Rok po roku przechodzi,
Czas ucieka dalej...«
- (potrójne echa).
- GAZDA (patrzy zamyślony w ogień, potem ociera łzy