Strona:Życie miesięcznik Rok IV (1900) - Wybór.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.


rękawem i szepce). Mieły mocny Boże!... Mieły mocny Boże!... Na co to przyszło, na co... Na jaki mizerny koniec człekowi...
MACOCHA. Tak przychodzi... (ogląda się z niepokojem).
GAZDA (kiwa głową szepce). Biedny, oj biedny! skapany świat...
(Słychać wołanie sowy).
Słyszycie ją?...
(Macocha zrywa się i ogląda z przerażeniem).
Śmierć woła, nawołuje...
(Słychać powtórne wołanie).
Słyszycie ją?
MACOCHA. Trza iść... (zaodziewa chustkę i opuszcza ognisko).
GAZDA (woła za nią). Nie uciekniecie! Darmo! Wszędy was dogoni...
(Długie milczenie).
— Maryś!
— Co?
— Ja sie boję... (przysuwa się do siostry).
(Po chwili).
MARYSIA. Gwiazda spadła...
GAZDA. Ludzie mrą po nocy...
(Szelesty, drżenia, ciche szepty).
— Maryś!
— Co?
— Cosi przeszło tamtędy...
— Zdaje ci sie...
(po chwili).
— Maryś!
— Co?
— Cosi za jałowcem sie skryło...
— Bajano!
(Milczenie. Za chwilę przylatują oddalone głosy odzywa się echo trąb, zawodzenie skrzypiec i daleki, żałośny, niewyraźny śpiew).
— Maryś!
Cicho-n o! Ktosi śpiewa...