Pewnego dnia znalazł gdzieś, na stole, książkę w czerwonej okładce.
Odtąd, przez sześć lat, nie odstępowała go. Jak pies, który nas kocha. Książka go kochała, bo on ją kochał. W istocie, nie wiedział, »czy książka jest przy mnie, czy ja przy książce?!«
Zawsze, gdy dochodził w tej wiernej książce do miejsca: »Wczoraj powiedziałaś mi: »drogi Alfie« — — — czy to twa myśl?!« musiał się na chwilę zatrzymać, zanim dalej czytał. Poczem szedł dalej.
Ta przerwa w czytaniu z biegiem lat stawała się krótszą.
W piątym roku była nawet trochę dłuższą. A raz, pewnego wieczora, bardzo długą. Zdawałoby się, że dalej tego wieczora czytać nie będzie. Tak długo na tem miejscu się zatrzymał. Ale przeczytał do końca rozdział ten i całą książkę, Tylko skoro doszedł do ostatnich słów książki: »Szczęście, to rezygnacya«, zamknął ją, ucałował kilka razy, objął w serdecznym uścisku swymi palcami i znów ją ucałował.
Tego wieczora książka spała obok niego na poduszce.
Nikt nie wiedział o tym tkliwym stosunku tego milczącego człowieka z książką.
Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.
II.
PRELEGENT.