LILLI (otrząsa się z zamyślenia, szybko) Tak, przyrzekam panu, bo pana bardzo lubię. (Nagle rzuca mu się na szyję). Pochyl się. (On się pochyla, ona go całuje).
BERG (zmienionym głosem). Dzięki, mała Lilli, (odchodzi).
LILLI (stoi w miejscu, zasłania oczy rękami). Kochał... (idzie kilka kroków przed siebie) Koch... ja... ja... (Pada znowu na ziemię, wstaje, bierze lampę i przygląda się sobie w lustrze, wiszącem w głębi — ręce na piersiach krzyżuje). Szkaradna! (odstępuje kilka kroków, — pociąga ręką po twarzy i szyi) Szkaradna!
(Szepce z błyszczącemi oczyma). Dobrze, że mam suchoty! (Słychać wracającego Odda — idzie szybko do stołu, widocznie orzeźwiony przechadzką, zapala lampę, bierze kilka flaszek i patrzy w nie, wybiera jednę, zapala pod kociołkiem itd. Wśród tego mówi).
ODDO. Pomyśleć, że nic z tego wszystkiego nie było: ulic, telefonów, domów, kolei żelaznych!.. możnaby odbudować ducha ludzkiego na nowo, z gruntu, w harmonii z samym sobą!... Jak gwiazdy, wisiałyby światła elektryczne nad miastem... jak gwiazdy i wieńce... domy, jak żyjące istoty stosowałyby się do ludzkich pomysłów — para poruszałaby pociągi...
Tak, muszę znaleść materyę, któraby w ludzi wlała zdolność do życia... by mogli ukształtować je według swojej natury... (małe pauzy, ciągle zajęty robotą) jak rośliny wypuszczają pęki i kwiaty... jak drzewa tworzą lasy... gdzie wszystka woń zlałaby się w jeden wielki, nowy zapach... wszystek szum w jeden. (nagle spostrzega leżącą na kanapie w rogu Lilli, z głową ukrytą w dłoniach). Co ci jest, Lilii?
LILLI. Gdy przymknę oczy i zasłonię je rękami, widzę piękne, rozmaite barwy — pięciokąty, sześciokąty, gwiazdy, koła i tyle różnych nowych, wirujących form. Nie zdaje ci się, że widzi się tak, gdy się umiera?
ODDO (roztargniony, zajęty robotą). Nie sądzę.
LILLI. Może tak jest, jeżeli się kocha?
Ty kochasz, doktorze!
Kochasz piękną kobietę.
ODDO (odwraca się i patrzy na nią).
LILLI ....piękną kobietę... o długich, miękkich rzęsach... dumną i silną... białą jak lilia... z ramionami błyszczącemi alabastrem... z łonem, jak... jak... (wybucha płaczem).
Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.