Maj.....
Na stawie lśni łabędź. W dzień zataczał on szerokie kręgi po wodzie, wyginał szyję i łowił przelatujące na dnie chmury. Ale w majową błyszczącą noc opadł bez ruchu, z podziwu wyciągnąwszy szyję. Nad sobą ma złotą konchę księżyca i tych kilka wielkich, jasnych, jakby wilgotnych gwiazd. Pod sobą ma złotą konchę księżyca i tych kilka wielkich, jasnych, jakby wilgotnych gwiazd. I zawieszony w tym cudzie, niby jakiś aeronauta w powietrzni między niebem, a niebem, duma nieruchomy, marzy samotny i tęskni. Boi się ruszyć, aby nie spłoszyć przedziwnego snu. Marzy, tęskni i czeka.
Czeka na swego Lohengrina w złotym hełmie i złotym pancerzu, którego ma powieść w kraj rozświtu...
....Łabędziu mój, ty cichy srebrnopióry ptaku!
Spokój stawu mąci na chwilę ryba, przypadkiem dostawszy się na powierzchnię. Szarpnęła się gwałtownie, przestraszona sinym blaskiem srebrnej poświaty, bijąc płetwami o wodę.
Poczem zapewne opowie siostrom o zagrobowym świecie, który widziała. Jestto kraina pełna bezcielesnych widm i mgławych cieni, powie, a ryby oproklamują nową metafizykę. Kto nie uwierzy, pójdzie na szafot.
Z jaśminowych krzaków rzuca słowik
Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.