Biegą z płaczem raz ostatni na brzeg stromy fale,
Roztoczyła się dokoła cisza niezmierzona,
Jak niewolnik, co zawodzi pod przemocą żale,
U stóp moich z cichą skargą wielkie morze kona.
I usnęło wśród bezmiarów jak pierś ludzka cicha,
Ta strudzona pierś niedolą, co o spokój woła,
Wiatr samotnik, co posępnie gdzieś w oddali wzdycha,
Już jak rozpacz mu niezmarszczy pogodnego czoła.
I podobna jest toń owa, toń, co się niewzrusza,
Do oblicza, którem spokój jako śmierć owładnie:
Znać, że w rysach tych zastygła jakaś wielka dusza,
Czuć, że smutki jakieś wielkie spią tam w sercu na dnie.
Zwolna przez owe senne przestrzenie
Żagiel mój wieje jak biały ptak
I tak mię trwoży fal tych milczenie
I tak mi tęskno i smutno tak...
I sam już niewiem, kiedy ma droga
I gdzie się kończy ta sina dal, —
Pusta jak owo niebo — bez Boga,
Wielka jak owo milczenie fal...