Uciekający z ojcowskiego domu,
Idziemy oto pić trucizny czaszę
Pod sinym znakiem okropnego gromu
Co na popioły spalił serca nasze
I łzy przerobił w ogniste krwawniki —
My, psy kacerskie! — psy! — i nieszczęśniki!
Od zwalonego lecący komina
Dzióbiasty bocian indziej skleci gniazdo,
I lichy wróblik — i jaskółka sina
Ćwierkała będzie pod tą samą gwiazdą,
A nam — i synom — i dzieciom ich dzieci
Ojczysta niwa już się nie zakwieci!
Jak mściwa furya z taborem kacerzy
Braterska klątwa czołga się i wlecze
I serc się czepia! — i za końmi bieży,
I szalejących biczem hańby siecze!
I, zda się, nawet szmer wiosennych liści
Banitów ściga głosem nienawiści!
I nieraz — nocą — niemowlęta śpiące
Mdłem konwulsyjnie wzdrygają się ciałkiem,
Czując na sobie ślepie jej płonące
I przeraźliwie okrwawionem białkiem,
I drżą niewiasty i męże ocknięte
Na wrzask echowy: „Przeklęte! przeklęte!“