Marząc na temat balu, nabrała odwagi, humoru, energii.
— Zapałki! — wołała cicho, bojąc się, aby ją szwajcar nie odpędził. — Zapałki krajowe z Sobieskim, Kościuszką i Bóg nie wie z kim.
Miała dziś szalone szczęście. Jakiś pan w futrzanym kołnierzu wziął odrazu trzy paczki, rzucił za nie do pudełka całą szóstkę i, zanim zdołała wyjąć resztę — odszedł. Drugi, bez futrzanego kołnierza, wziął jedną i dał jej srebrną piątkę.
— Kiedy mam dziś takie okrutne szczęście — szeptała — to jeszcze na bal dodam za cztery cukru i za cztery herbaty.
— Jak hulać, to hulać, — moim herbata okrutnie smakuje.
— Zapałki! — zawołała ośmielona — zapałki z Kościuszką i królem Sobieskim!
— A wiesz ty, kto był Kościuszko? — zagadnął ją wesoły pan.
— Wiem! — odpowiedziała. — Ma swój kopiec za Wolską rogatką, a na rynku kamień, na którym przysięgał.
— No, to masz! I rzucił jej szóstkę do pudełka.
— A zapałki? — zawołała za nim, wyciągając rękę z paczką.
Nie odpowiedział. Straciła go z oczu.
— Dosyć już, pomyślała; dosyć — szepnęła na pół głośno. Nerwy, drażnione radością, nie pozwoliły jej ustać w miejscu, chciała podskoczyć, lecz ciężkie ciżmy trzymały ją przy ziemi. Zerwała się; nadjeżdżające konie małoco ją nie stratowały — uciekła.
Sztukając ciżmami po betonowej posadzce, przeszła na drugą stronę teatru, usiadła na kamiennych
Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.