Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Pustka, nicość, szarpanie sercem i cisza straszliwa, w której trudno wyżyć. Chciała biedz za nim, nie wiedziała gdzie; chciała wołać, bała się policyanta; chciała płakać — nie mogła. Żal chwycił ją za gardło i trzymał z całych sił. Nie wiedziała, co z sobą zrobić, co począć, jak żyć dalej na świecie, obdartej z marzeń i nadziei. Stała nieruchoma z zaciśniętą dłonią. Zdawało się jej, że pieniądze trzyma w ręku, że rabunek Franka był tylko snem. Uczuła w głębiach serca ciepło radości. Otworzyła dłoń — pusta. Wtedy zalała się łzami.
Płakała długo, łez utamować nie mogła. Nogi ją zabolały — bezwiednie, bez celu, nie wiedząc, gdzie i dokąd poszła.
Brudno­‑czerwone światło palących się latarni przecinały białe, wesołe smugi promieni, wybiegających z teatru. Na granatowem niebie nieruchome gwiazdy, z boku sierp księżyca, na dole niebieskawa mgła, szmaragdowe trawniki i ciemne, zasłuchane drzewa. Zdaleka hałaśliwa wrzawa, w sercu dziewczęcia pustka, na śniadej buzi łzy płynące z oczu.
Szła wolno; duże, podbite ciżmy siostry odbijały głucho o beton posadzki. Gdzie się teraz z rozpaczą podzieje, komu się poskarży? Na skraju placu kościółek, okryty czerwoną dachówką, nęcił do siebie prostotą i masą białych gruzów na swych bokach. Instynkt pchał ją pod kościół; usiadła na białym gruzie i dalej płakała, łkając serdecznie i głośno:
— Dobrze mi tak, pocom się chwaliła. Chusteczki przecie nie zdarłby mi z głowy... Bóg mnie skarał za chwalbę... Jestem głupia i podła... Tak — podła, nie należało się chwalić...