— Nie siadaj, bo cię podniesie policyant.
— Giry bolą, a siadać przecie wolno.
— Oddaj!
— Nie mam! — Cztery śledź, cztery piwo, dwa bułka — szybko rachował.
— To dziesięć. Oddawaj resztę.
— Nie dam, bo nie mam.
— Pociśnięty, sięgnął do kieszeni, wyjął dwie szustki. Pan włożył rękę do jego kieszeni i wydobył ośm centów.
— To moje! — zawołał; zarobione, krwawo zarobione. Co ona ma mnie okradać?...
Pan oddał dwadzieścia ośm centów dziewczynce.
— A teraz kochanku pofatygujesz się pod telegraf.
Wyraz »kochanku« zdradził w oczach chłopaka komisarza policyi i zdławił go. Dostał się raz do policyi za kradzież róż w ogrodach podmiejskich — i wtedy usłyszał do siebie zwrócony wyraz »kochanku«. Nogi się pod nim ugięły — ukląkł.
— Nie, złocisty, drogi panie, nie! — wołało dziewczątko. On tylko tak bez zbytki porwał, ale by mi oddał. Zmiłuj się pan nademną, bo mi serce pęknie — nie »pod telegraf«: Rozpłakała się, chwytając komisarza za rękę.
Pan stanął; Franek, blady z wściekłości, zaciskał zęby, dziewczątko rozpłakane łamało ręce.
— Ostatni raz — rzekł ubłagany pan. Zwrócił się do Marysi: Wystaw rękę!
Dziewczynina wyciągnęła chudą i czarną.
— Pocałuj ją!
Franek zacisnął wargi.
— Całujesz kundlu! — krzyknął pan.
— Już pocałował! — zawołała Marysia. Czułam, jak całował. Mam znak — jest tu — pokazywała.
— Jeszcze raz!
Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.