Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

— Franuś, pocałuj, kiedy pan każe — to nie pójdziesz pod telegraf. Czy to tak ciężko pocałować?... Widzisz, ja cię pocałuję i nic mi się nie stanie.
Pocałowała go w twarz, trzymając rękę przy jego ustach.
— Słyszał pan, jak całował?!.. — zawołało uradowane dziewczątko.
— Okrutną miałem ochotę potrzymać cię łajdaku w ulu parę tygodni, lecz dziewczyna mnie wzięła. — Ruszaj smyku, a tylko mi ją trąć!..
Puścił go — chłopak rzucił się z całych sił na planty, pan poszedł Szpitalną ku rynkowi.
Przed teatrem została Marysia sama, wystraszona. Stała nieruchomo — odebrane pieniądze paliły ją. Wstydziła się ich, ciążyły jej. Żal jej było chłopaka i bała się go. Ciężka walka rwała jej serce. Pod latarnią zamajaczyła postać Franka. Spluwał, strącał nogą wystające na drodze kamyki i cicho klął. Podeszła do niego, wyciągnęła rękę.
— Masz! powiedziała.
Chłopak rozwarł ściśniętą pięść, wysypała mu na rękę wszystkie pieniądze i wolno odeszła. Chłopak przy świetle lampy liczył. Nie brakowało ani cencika! Zaśmiał się dziko.
— Suka! — mówił wesoło, idąc w stronę szynku — musi ci mnie okrutnie miłować i bać się. Galanta będzie na babę: do pracy i bicia. Takiej mi trza!..
Marysia siadła na podcieniu, wydobyła z za pazuchy gałganek, odwiązała supełki, ciepłe łzy spadały na świecące się szustki. Wzięła je i wolno poszła, bijąc ciżmami o beton, kupić chleba, masła i za cztery herbaty, bez ten bok matczyny...

Sewer.