Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

uczucie, które się przeżywało kiedyś, bardzo dawno — w chwilach dzieciństwa jeszcze, gdy starsi wyjechali z domu, a człowiek bez kontroli biegał po ogrodzie jedną godzinę, drugą, oddychając wolnością! Ach ta wolność, ta wolność! Nawet samo napomknienie o niej, cień możliwości skrzydłem ducha darzy — nie prawda?
Z cmentarza powróciliśmy w dobrych humorach. A potem? Potem przeszedł tydzień nie więcej, i powlokło się życie takie same, jak i przedtem: takie same surowe, męczące, bezsensowne, życie nie zakazane cyrkularzem, ale też i nie zaakceptowane w zupełności; ani na jotę się nie polepszyło. W samej rzeczy Bielikowa jużeśmy pochowali — ale ile to jeszcze takich ludzi z futerałów zostało, ile ich jeszcze będzie!
O! właśnie! — powiedział Iwan Iwanowicz i pociągnął z fajeczki.
Nauczyciel wyszedł ze stodoły na zewnątrz. Był to człowiek nie wysoki, gruby, zupełnie łysy, broda czarna spadała mu po pas. Za nim wyskoczyły dwa psy.
A! księżyc — co za księżyc! powiedział i patrząc do góry.
Północ już przeszła.
Na prawo widać było całą wieś; długa ulica ciągnęła się na jakie pięć wiorst. Wszystko utuliło się w cichy sen głęboki. Ani ruchu, ni dźwięku — nawet trudno uwierzyć, że w naturze może być tak cicho. Gdy się w miesięczną noc zobaczy szeroką ulicę wioskową, z chałupami, brodłami, uśnionemi wierzbami — spokój ogarnia naszą duszę. W cieniu nocy chowa się ta biedna dusza od znojów, zmartwień i bólów; — a taka łagodna, smutna i piękna jest wtedy, że i gwiazdy patrzą na nią łaskawie i życzliwie i zdaje się, że nie ma już zła na świecie, że wszystko już dobre...
Na lewo zaczynało się pole. Widać go było daleko, hen aż po horyzont, zalane światłem księżyca, cichutkie całe, bez ruchu, bez dźwięku.