O dziwnym mistrzu prawią mi bajarze
Że póty tęsknił i pragnął boleśnie,
I ciało trawił w miłosnym pożarze,
Aż mu się piękna ukazała we śnie
Odtąd miał spokój. Obraz z mgieł uwity,
Tęczową złudę — kochał krwią gorącą,
A potem przekuł w białość Afrodyty
I w zimnym głazie stopił miłość wrzącą.
Żart to bajarza, czy balsam legendy?
Ach, mnie się Ona w srebrze nocnej gazy
Cała jak żywa jawiła sto razy
Gdziem się obrócił — widziałem ją wszędy.
A przecie pożar mej tęsknoty rośnie.
Usta jej ust, a łono szuka łona,
Kurczowo ku niej prężą się ramiona
Lecz widmo trwa w oddali — bezlitośnie!
W lipcową noc, gdy eter srebrno‑modry,
Spadając z gwiazd, rozkoszne dreszcze budzi,
Gdy kwitnie świat heliotropami szczodry,
Uciekam w dal od tłumu śpiących ludzi.
W lipcową noc, gdy srebrno‑modre pyły
Gęstnieją w mgły nad wielkich łąk moczary
Lub żywą skrą, świetnym się czerwiem skryły
W paproci haft i mchów misternych jary.