Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

A człowiek ten drżał w samotności... Tymczasem północ się zbliżała, a on siedział nieruchomy na skale.
I wreszcie oczy od nieba odwrócił, i patrzył na ponurą rzekę Zairę, na jej fale mętne i żółte — na bladych nenufarów rzędy i dosłyszał ich ciche westchnienia i szepty pomiędzy niemi krążące.
— A ja zaczajony w moim ukryciu czynności jego śledziłem. A człowiek ten drżał w samotności... Tymczasem noc się zbliżała, a on siedział nieruchomy na skale. Zapuściłem się wówczas w topiele bezbrzeżnych trzęsawisk i depcząc las gnących się nenufarów, wołałem hypopotamy, zamieszkujące głębie moczarów. Hypopotamy, usłyszawszy moje wołanie, podeszły z głuchym pomrukiem do stóp skały i straszliwie, głośno do księżyca ryczeć poczęły.
— A ja zaczajony w mojem ukryciu czynności tego człowieka śledziłem. Człowiek ten drżał w samotności... Tymczasem noc się zbliżała, a on siedział nieruchomy na skale.
Przekląłem wówczas żywioły przekleństwem wrzawy straszliwej. — Niebo zczerniało od jej potęgi. W głowę człowieka deszcz bił strumieniami. Fale rzeki wystąpiły z brzegów, wyrzucając szmaty mętnych pian. We wodnem swem łożysku jęczały blade nenufary. Wicher obalał konary odwiecznych drzew. Rozlegał się huk grzmotów i rozbłysły krwawe pożogi błyskawic. Skała poczęła się chwiać w swych posadach.
— A ja zaczajony byłem wciąż jeszcze w ukryciu, aby śledzić czynności tego człowieka. A człowiek ten drżał w samotności... Tymczasem noc się zbliżała, a on siedział nieruchomy na skale.
Więc wówczas gniewem się już uniósłszy przekląłem przekleństwem: Milczenia — rzekę — i nenu-