brne rybki — a kiedy się lekko podniosę, wypłynę aż na samą górę i zobaczę... inny świat, inne słońce...
Ale przyszedł zimny wiatr; czułem jak idą zdaleka wielkie chmury, których jeszcze nie widać.
Zobaczyłem w dole prawdziwe jezioro. Przez dzień cały, było ono tak białe jak roztopione słońce, teraz poczerniało i tylko gdzieniegdzie się pieniło, jakby pływały lśniące gołębie, które trzepotały skrzydełkami...
Zobaczyłem także Magdę, która siedziała na ziemi. Spostrzegła i zaczęła się do mnie śmiać.
— Co ty robisz Magdo?
— Zrywam fjołki...
Zaczęła przynosić każdy fjołek z osobna.
— Pachnie?
— Bardzo.
— Widzisz... zbudził się i pachnie.
Przyniosła drugi kwiat.
— A ten?
— Ten jeszcze śpi.
— Kiedy fjołek pachnie?
— Tylko czasem...
— Kiedy?
Nie wiedziałem, a ona szepnęła po chwili patrząc mi w oczy i zarumieniona:
— Ja wiem.
— ...Kiedy?
— Kiedy — Kocha.
Nadeszła Elli, czerwona z gorąca i z kapeluszem w ręku. Przystąpiła do mnie:
Pojedziesz ze mną na jezioro?
Będzie burza — mówię patrząc na Magdę, która posmutniała.
— Magdo, pojedziesz z nami? — spytała znowu Elli.
Magda klęczała na ziemi i zbierała kwiaty do fartuszka.
Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.