Na jeziorze było ciemno. Wziąłem towarzyszowi wiosła żeby nie siedzieć i nie myśleć. Bo zdawało mi się jeszcze ciągle, że czuję małą rękę, która się mnie dotyka delikatnie i ostrożnie, jakby mi chciała coś zabrać... A jezioro wyglądało jak czarny dół.
— Czy jeszcze daleko? — spytałem się kilka razy. — Która godzina?
— Zbliża się północ. Płyniemy powoli...
Usiadłem znowu przy sterze. Nie czułem wcale, że się ruszamy...
— Czy my nie stoimy na miejscu?...
— Płyniemy paniczu; widzę jak się ruszają drzewa. Ale czy panicz...
— Co? — spytałem cicho...
— Czy panicz nie słyszy?
Usłyszałem plusk, jakby ktoś jechał za nami...
— Stańmy! — zawołałem drżącym głosem.
Słuchaliśmy długo w ciemnicy — Czułem dreszcze na całem ciele... Ale słychać było tylko deszcz, który zaczął kropić...
Powtórzyło się tak kilka razy.
— Upior — szeptał mój wioślarz i modlił się głośno. Była północ, kiedy przybiliśmy do brzegu. U ładnej Anusi świeciło się jeszcze w oknie.
Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.