Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.
Klara. Kto ci to mówił, że trzeba być przygotowanym na oberwanie się góry?
Anna. Stary przewoźnik, który nas przewoził. Deszcz padał bez przestanku, a on na to powiada: „to niedobrze, nie. Po takich deszczach zawsze się tam w górach obsuwa ziemia“.
Klara. Całą noc o niczem innem nie myślałam, tylko o tem. Trzeba ci wiedzieć, że tu już nieraz zdarzały się lawiny kamieni. Raz — ale to jeszcze przed naszem tu przybyciem — wzięła taka lawina kościół ze sobą.
Anna. Kościół?
Klara. Nie ten, przedtem stał on trochę dalej.
Anna. Dlatego go pewnie wystawiono tak blisko muru ogrodowego?
Klara. W istocie. Kiedy wyjmą okna w kościele na lato, to mogę stąd, bez wstawania, słyszeć Adolfa, jak śpiewa przy ołtarzu. Oczywiście, gdy te drzwi otwarte, i tamte w tamtym pokoju, i okno również. On ma taki piękny głos. Kiedy wszystkie drzwi otwarte, to widzę wprost stąd kościół. Przyjdź tu bliżej, moja droga — dlatego też łóżko jest tak ustawione.
Anna (podchodzi). Ach Klaro, i że ja cię tak zastać musiałam!
Klara. Anno!
Anna. Dlaczegoś mi o tem nic nie pisała?
Klara. Najpierw — Ameryka — widzisz, to daleki kraj, a potem — ale o tem potem.
Anna. Nie zrozumiałam wczoraj twojej odpowiedzi, kiedym cię pytała o doktora.
Klara. Adolf był przy tem, i dlategom cię zbyła. Nie wzywamy wcale doktora.
Anna. Nie wzywacie doktora?
Klara. Chodził, chodził — mieszka stąd dość daleko — i nic nie pomagało. A że leżałam cały miesiąc bezsenna —