Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.
glarze nie chcą puszczać się statkiem — to on wybiera się w drogę w małej łódce i jeszcze bierze ze sobą dziecko do steru.
Raz poszedł przez góry w mgłę i błądził trzy dni bez jadła i napoju. Rozpoczęto poszukiwania i znaleziono go wreszcie. Na drugi tydzień chciał się znowu w czasie mgły puścić w drogę. Bo tam chory czekał na niego!
Anna. Ale że on to wszystko wytrzyma?!
Klara. On wszystko wytrzyma. Zaśnie zaraz jak zmęczone dziecko — a śpi — no! jak zabity! Potem się zbudzi, zje co i znowu zaczyna to samo. Kpi sobie z wszelkiego wyrachowania; bo ten człowiek jest zupełnie bez winy.
Anna. Jak ty go kochasz!
Klara. Toż to i wszystko, co ze mnie zostało. Ale co mię złamało, to troska o dzieci nasze.
Anna. O dzieci?
Klara. Na takich stosunkach one cierpiały najwięcej. W ich wychowaniu nie było nic systematycznego, nic stałego i stanowcznego; wieczny tylko niepokój. Żadnego tłómaczenia, żadnej odwłoki, kiedy już raz co zapadło. Nic namysłem, wszystko inspiracyą! Te dzieci dorastały, a ledwo że umiały czytać i pisać.
A co to za walki trzeba było staczać, aby je oddać z domu na naukę. A potem te pięć lat, aby dać im tam utrzymanie i pokryć koszta nauki! Tak, tak, to wyczerpało moje ostatnie siły; — a teraz już po wszystkiemu.
Anna. Droga Klaro!
Klara. Nie użalaj się nademną! Przeszłam drogę życia z najlepszym mężem na świecie; z człowiekiem najczystszej woli.
Żyje się przez to nieco krócej, to prawda. Ale to trudno; wszystkiego razem połączyć niepodobna.
Anna. A zatem on wam życie zwichnął?
Klara. Tak jest. Niezawodnie. To znaczy, nie wszystkim nam: tego nie mógł uczynić. On by sam siebie zrujnował, gdyby mógł. Ale nie wszystko może.