Ta strona została uwierzytelniona.
BJÖRNSTJERNE BJÖRNSON.
PONAD SIŁY
dramat w dwóch aktach.
(Ciąg dalszy).
SCENA II.
Sang. Dzień dobry po raz drugi! — Dzień dobry, droga Anno! Jak to dobrze, że tu jesteś. Ach jak to dobrze, że tu jesteś. — Już tam takich poranków, tak pachnącego i rozśpiewanego powietrza nie ma nawet w waszej Ameryce. Ani nigdzie na całym świecie!
Klara. A moje kwiaty?
Sang. Wiesz, Klarciu, co mi się dzisiaj przytrafiło?
Klara. Dałeś je komuś!
Sang. Ach nie! Haha! — Tym razem nie, jak mawiał nasz Tordenskjold. Słuchaj, moja mała złośnico! Tyleśmy nawymyślali i nawyrzekali na to straszliwe nieustanne deszczysko, tyleśmy się nastrachali, że się góra obsunie, że przyjdą lawiny, Bóg wie nie co, — a tymczasem co za piękności, co za wspaniałości powstały z ziemi po deszczu! Kiedym dziś wreszcie ujrzał słońce i wyszedł w pole — ach co za przepych co za zalew kwiatów! Jeszczem nigdy nic podobnego nie widział! Wszedłem w tę gąszcz farb i zapachów — i nagle opadło mię dziwne uczucie; zdawało mi się, że to wprost zbrodnia iść dalej i deptać po ziołach, które stały wokół i tyle mi dawały radości! Zeszedłem w bok, natrafiłem na ścieżkę i stad patrzyłem w ich zwilżone oczy. Co za mnóstwo tego, co za tłum! A w tym tłumie co za popęd samozachowańczy! Co za pragnienie życia! Nawet najmniejsze z nich siliły się aby wyciągnąć szyję do słońca, nawet i one. Tak otwarcie; z taką szybkością! Doprawdy; niektóre z nic tak się pospieszyły, że zanim noc zapadnie, to te szelmy już roześlą z wiatrem swój pył kwiatowy po łące. Nawet kilka trzmieli uwijało się w powietrzu jakby upitych tymi strumieniami wonności! Tysiące pachnących kwiatów tu, tysiące tam, tysiące tysięcy gdzie okiem rzucić. Czy w tych miliardach istnień niema również indywidualności — przyszło mi nagle do głowy. Ach niezawodnie! No i nie mogłem tego przemódz na sobie, aby