Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.
Sang. Trzeba ci było je widzieć! Były tem całe przejęte. Zbladły jak ta ściana i patrzyły jedno na drugie.
— Zrozumiałem je: chciały być same.
— Widzę, że to i ciebie wzruszyło. Przymykasz oczy. Może i ty chcesz, by cię samą zostawić. O tak, będziemy mieli gościa, wielkiego gościa. Trzeba się przygotować! — Która godzina?
Anna. Po siódmej.
Sang. To być nie może; one by tu już były w takim razie. — Zapomniałaś zapewne uregulować zegarek według tutejszego czasu.
Anna. Owszem zregulowałam go dobrze.
Sang. Toś go niedobrze zregulowała, moja droga. Dorosłe dzieci, mają się modlić u łoża swej matki i miałyby zaspać! Czy możesz coś podobnego przypuścić?
Anna. Wyjdę zobaczyć.
Sang. Nie, nie! Nie można im zabierać tych ostatnich chwil. Muszą je mieć dla siebie — ja to wiem.
Anna. Nie usłyszą, że jestem. Tylko popatrzę. (Odchodzi).
Sang. Ale pocichutku!



SCENA III.
Sang. Jak to dobrze, że ona taka uczynna.
Klara. Ty dobry!
Sang. Coś bolesnego przebija w jej głosie.
— Oh! Tylko teraz nie trać nadziei! Powiadam ci, nigdy nie czułem się pewniejszym swego, jak dzisiaj. A ty wiesz dobrze, kto we mnie wzbudził to poczucie.
— Klaro! — Moja ukochana Klaro! (Klęka u jej łóżka).
— Zanim złączymy się we wspólnej wielkiej modlitwie, pozwól, abym ci wyraził mą wdzięczność. Dziękowałem dzisiaj Bogu, że dał mi ciebie; Tam, w tej uroczystości wiosennej. Jakaś nieskończona radość była wokoło mnie i we mnie. Stanęła mi przed oczyma cała nasza przeszłość, którą przeżyliśmy razem. Wiesz co, — zdaje mi się, że kocham cię tem więcej dlatego właśnie że nie ze wszystkiem wierzysz tak jak ja; — gdyż wskutek tego właśnie mam