Ta strona została uwierzytelniona.
Eliasz. Cóż więc jest prawdziwem chrześciaństwem? Przecież nie to, co oni wyznają?
Sang. Dajmy na to, że nie — więc i cóż w tem złego? Postępują tak, jak umieją?
Rachela. Kochany ojcze, — czyż zatem chrześciaństwem jest to, co na całe miliony ludzi jeden tylko zdołał osiągnąć?
Eliasz. Czyż wszyscy inni byliby tylko partaczami?
Sang. A któż według ciebie, jest chrześcianinem?
Eliasz. Chrześcianinem nazywam tylko tego, kto przejął od
Chrystusa tajemnicę doskonałości i według niej postępuje we wszystkiem.
Sang. Jak ty to pięknie i wdzięcznie określiłeś! Jest coś w tobie z subtelnej inteligencyi twej matki. — Oh, było to zawsze mojem wielkiem marzeniem, że ty kiedyś może — — Nie, nie, nie! — Przyrzekłem to wam, więc dotrzymam. Więc mówisz? — Tak, określenie doskonałe!
Ale mój synu, dla czegóż nie miałoby być wolno każdemu usiłować, czy nie zdoła zostać prawdziwym chrześcianinem, nie zasługując jeszcze przez to na miano partacza? Czyż właśnie w tym wypadku nie jest potrzebną żywa wiara?
Eliasz. A więc sam to wyznałeś! Choćbyśmy dążyli do tego ze wszystkich naszych sił, to jeszcze potrzebną jest wiara.
Sang. Zapewne —
Eliasz. Ale tak jak prawy chrześcianin postępuje tylko jeden człowiek — a tym jesteś ty ojcze. Inni — nie, nie obawiaj się! Nie mówię tego, aby ich oskarżać. Jakież prawo miałbym ja do tego? Inni — albo strącają z tego chrześciaństwa tyle, że je ze spokojem przyjąć mogą, — albo usiłują wprawdzie je dosięgnąć i — robią fiasko. Tak, fiasko, to najwłaściwsze słowo.
Rachela. Tak, tak właśnie. Dlatego mówiłam do Eliasza. Kiedy te ideały do dziś dnia tak mało odpowiadają ludzkim stosunkom i ludzkiej naturze, to chyba nie pochodzą one od Wszechmocnego.